"Puc, Bursztyn i goście" - czy aktualizować szkolne lektury?

18:33

Pomarudzę dziś. Ponarzekam, choć na książki narzekać nie lubię. Jak mi się jakaś nie podoba, to po prostu nie czytam. Za mało jest życia na zajmowanie się słabymi książkami. Ale. Mogę sobie na to pozwolić, bo już nie chodzę do szkoły :)

          ...czytaj dalej



Może to być zadziwiające, że taki "Puc..." wzbudza jakieś emocje :) Zwyczajna historia o psach, niespecjalnie porywająca. Szczerze mówiąc nudna jak flaki z olejem. Napisana archaicznym już dla nas językiem. Męczącym. Nikt nie mówił jednak, że emocje mają być pozytywne. W głowie pojawia się myśl - przecież powinno się aktualizować jakoś lektury szkolne, dobierać je do czasów, zainteresowań dzieci, ich możliwości zrozumienia... Zachęcić dzieciaki do czytania! Czy  dzieci powinny czytać wszystko jak leci? Cokolwiek? Wiem, to beznadziejne i słabe pytania retoryczne. Inni rodzice też się skarżą. Kupują wypożyczają, wyszukują ciekawe książki dzieciakom, a potem w szkole takie COŚ.

Na wsi mieszkają dwa psy, kundle, młody i stary. Jeden zwariowany, drugi stateczny, nieco już leniwy. Przyjeżdżają do nich na wakacje rasowe psy z miasta, tak zwane psy salonowe. Jeden niereformowalny pucuś-glancuś, drugi po pewnym czasie się aklimatyzuje i zaprzyjaźnia z tubylcami. Ostatecznie zostaje. Tyle :)

Język - archaiczny, momentami okropny, niezrozumiały dla dziecka z klasy drugiej lub pierwszej. Przy tym opowieść prowadzona w infantylny sposób. Nudnawa, mimo ciekawego tematu. Poza tym składnia jak dla mnie często wbrew logice. Może po środkach wyskokowych autor pisał? Odnoszę wrażenie, że i jemu się ta opowieść nie podobała, ktoś go pewnie zmusił do pisania.
Dziobak najpierw czytała sama. W końcu poddała się i poprosiła czy mogłabym jej przeczytać tę książkę, ponieważ nic nie rozumie. Jak to możliwe? - myślę. I zaczęłam czytać. I w lot zrozumiałam o co jej biega. Czytać to niefajnie, ale czytać na głos to katorga prawdziwa. Zrozumie ten kto w ciągu pięciu minut 10 razy powtórzy "Pucunio", Bursztyńsio" i  "Mikaduchna",  imiona psów są bezlitośnie zdrabniane na każdym kroku. Młoda zastanawiała się po co mówić do psa Pucunio, skoro pies nazywa się Puc, żeby było szybko i łatwo go wołać. To tylko szczegół.

Jako dorosła osoba znam i czytam książki napisane kiedyś. Archaicznym językiem. Potrafię się wkręcić, naprawdę. "Chłopi" mi się podobali. Chociaż to zły przykład, "Chłopi" to świetna książka, z taką miernotą nie można jej porównywać. Rozumiem, że dziecko powinno umieć odnaleźć się i w takich literackich realiach. Jestem za. Jestem jednak przeciwna zabijaniem dzieciaków od razu, na start takimi "lekturami". W połowie moja młoda załapała rytm, język. Przypuszczam, że były dzieciaki, które zwyczajne sobie tę książkę odpuściły. Odpuściły tę, więc będą wiedziały na przyszłość, że inne lektury też mogą sobie odpuścić... Gadałam ze znajomymi, dzieciatymi, co lekturę tę mają na pulpicie właśnie. Podzielają zdanie. Coś chyba jest na rzeczy.

Inne lektury mojej córki, z którymi spotkała się do tej pory w szkole:
"Szewczyk Dratewka" - nie rozumiała prawie nic, sporo słów musiałam jej tłumaczyć.
"Jak Wojtek został strażakiem" - zanudziła ją.
"Pilot i ja" - nudna, na plus, że króciutka.
Podobał jej się "Plastusiowy pamiętnik", mi wcale, ale jestem dorosła ;)
Wszystkie książki wiekowe, napisane językiem dziś już nieużywanym. Dają dzieciakom odczuć, że książki to coś pisanego w sposób mało zrozumiały, nudne i do tego zajmujące im cenny czas (moja córka swój czas ceni bardzo). Nie dziwię się, że zamiast czytać wolą "pograć w kurczaki na swoim ajfonie" jak słusznie zauważyła Dorota Masłowska. Nie wszystkie dzieciaki dostają w domu coś w zamian, jakieś lepsze, ciekawe lektury. Nie każdy rodzic ma na to czas.

Moja propozycja w zamian - "Piaskowy Wilk" (Asa Lindt), naprawdę świetna książka, zachęcająca do rozmów, otwierająca oczy... rodzicom na sprawy ważne dla ich dzieci, na ich punkt widzenia. Świetnie się to razem czyta i osobno. Na początek szkoły jak znalazł.



Trafiło nam się wydanie z ilustracjami Konstantego Sopoćko, co liczę na plus. Nie są powalające, ale mają swój urok. Akwarele oddające psie charaktery. Zdecydowanie najlepszą ilustracją jest przedstawienie psiej bójki. Reszta, bez rewelacji, ale tez nie są złe (co często się zdarza w naszej szkolnej bibliotece - najtańsze okropne postdisnejowskie wydania).


"Puc, Bursztyn i goście"
Jan Grabowski
ilustracje: Konstanty Sopoćko
Warszawa 1977

You Might Also Like

0 komentarze